Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Mic z miasteczka . Mam przejechane 80147.50 kilometrów w tym 12146.60 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.40 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 476615 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Mic.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 42.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:43
  • VAVG 15.46km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Unibike Evolution
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

CK Komańcza Edycja 8 GIGA

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 03.08.2013 | Komentarze 2

Ostatnie dwa dni dieta postna i gorączka 37,5 st. W dniu zawodów rano mierzę temp i już w normie. Jednak po chorobie brak sił, ale do 11.00 miałem nadzieję że będzie ok, start przesunięty o pół godziny, no to super- więcej czasu na dojście do siebie. Czuje się dobrze- hurra:) Pierwsze 3 km za dyskoteką i całe szczęście że nie jechałem z pierwszego sektora bo tak głośnej suki to jeszcze nie słyszałem;P Gdy na honorowym stawka się nieco rozciągnęła, to w pewnym momencie trzeba było hamować na piski, bo... przystawiło. To po jaką cholerę ten honorowy?? Strasznie niebezpiecznie w tłoku, każdy wyrywa, a ja często mijam ludzi jadąc trawnikami. Jest kraksa i ktoś leży na środku. Ostry nawrót z asfaltu w strumyk i znów ktoś przede mną leży, zaczyna się podjazd terenem i tracę. Na początku niby nic takiego, ot 2 kolesi wpycha się przede mnie a i tak wszyscy gęsiego. Na szczyt za jakimiś pyrczącymi fulami, starszy koleś podpiera i robi korek, mijam sprawnie po patykach z prawej... zaczynam zgrabniej jechać i kolka. Staje, mija mnie grupa z 20 mocnych zawodników której jeśli bym się trzymał to byłbym wniebowzięty, no ale cóż. Teraz chwilę nikt nie jedzie, aż kolejna gruba się zbliża. Wyjeżdżam przed nimi, do szczytu jeszcze dwóch gości mnie wyprzedza, a na zjeździe w prawo kolejni. Niewygodnie mi na wertepach i strasznie mnie wybija z siodła, no to lipa, ale jakoś to muszę zmęczyć, i na każdym wypłaszczeniu uparcie wrzucam na blat.
10-ty km to serpentynki asfaltem w górę, no i tu zaczyna mnie odcinać:( Staję chwilę, kilka osób mija i jadę, ale bardzo słabo. Próbuję przełamać niemoc mocniejszym kręceniem i pokonują kolejną serpentynę aż czuje że znów muszę stać. Dojeżdża Łukasz któremu się żale, a on że jak już mam takie nastawienie to żebym zawrócił do mety. No ale myślę se że to by była głupota i mam nadzieję że granicą będzie się jechać lepiej. Stoisko z wodą, łyk, a resztę na uda, no i jest lepiej. Postój na siku i na młynku po prostej łąką, ale porażka, lekko w górę a ja muszę mocno machać. Puszczam dziewczynę z Esenti, i z Łukaszem pewnie z 1 km pod górę, tam znów schodzę i tyle go widziałem. Postanawiam zrobić biwak, że jak se dłużej posiedzę, to zacznę jazdę jakby od nowa, i będzie nieco lepiej.

Dosyć długo czekam aż dojedzie Asia i za nią. Trochę pogadaliśmy, ale momentami miałem trudności z dotrzymaniem jej kroku, całą granicę jedziemy razem z Kazkiem i Rommerem, a na żółtym odjeżdżam. Wcześniej, ok 20-tego km jakiś zawodnik idzie umęczony z przeciwka i mówi do Rommera "dziwna sytuacja, gdzieś tutaj rower zostawiłem" !!;D oglądam się w lewo i jest, 50m obok stoi między drzewami, pokazuję typkowi i odjeżdżam. To była najdziwniejsza sytuacja jaka mnie spotkała na zawodach;D Na bufecie robię tankowanie do pełna, czyli opycham się czym da, kilka kubków izo i postanawiam że to definitywnie mój koniec. Asia ogarnia bufet i rusza dalej a ja czekam z innymi... zrezygnowanymi z czołówki. Przyjeżdża karetka po jednego i ruszam z koksami w stronę mety asfaltem, ale jakoś nie chciało mi się słuchać ich gadania i pomykam sam. Lekko pod górę 20km/h z górki 30km/h, po płaskim 30km/h i po płaskim 40km/h. Ciągle zwiększam tempo i jedzie się rewelacyjnie... no to nie wiem- czyżbym ozdrowiał o kilkanaście minut za późno? Wpadam do Komańczy ponad 30km/h i zmykam na boczne dróżki, przez rzekę z zamiarem przejazdu przez linię mety- od drugiej strony z rozłożonymi rękoma. Ale ciągle ktoś z mega wjeżdża na metę, czołówka Giga dawno na mecie... łeee. Odechciewa się, gadanie ze znajomymi... no i jadę na końcówkę trasy zobaczyć ostatni zjazd. A tam akurat Ci z którymi jechałem przed szlakiem granicznym- łeee. No trudno, siedzę chwilę i sam próbuję technicznego zjazdu, strumyk i spadam na parking. Lipa total i po fullu. Co choroba robi z człowiekiem, myślałem sobie że dla mnie to sezon już by się mógł skończyć, ale wieczorem doszłem do wniosku że kolejny dzień rozpocznę od porannych 10km biegu, stretchingu, szybkości rowerem i na wieczór znów jakiś trucht:p zobaczymy co z tego wyjdzie hehe.


Kategoria Starty



Komentarze
yazoor
| 20:25 poniedziałek, 12 sierpnia 2013 | linkuj Myślę że żar lejący się z nieba też dawał się we znaki :))
matajsenPL
| 17:58 piątek, 9 sierpnia 2013 | linkuj Za bardzo chcesz, spokojniej jedź. I nigdy nie rezygnuj!
Komentowanie jest wyłączone.