Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Mic z miasteczka . Mam przejechane 79995.50 kilometrów w tym 12123.60 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.40 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 475715 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Mic.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 39.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:58
  • VAVG 13.15km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Unibike Evolution
  • Aktywność Jazda na rowerze

CK Sanok Edycja 9 Mega

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 24.08.2014 | Komentarze 1

Miejsce: 33/35 MM2 33/35 Nr: 73 Michał Moskwa reBike Impulse Team | reBike.pl
MOpen: 128/138  Czas: 04:09:21 Strata: +02:14:46 Punkty: 213.8414

Kolejny najgorszy maraton w życiu, i to już 3-ci taki, w tym roku.
2 lata temu niby ta sama trasa i więcej błota, a jednak mimo braku treningu jakoś sensownie to objechałem i super wspominałem, a teraz jechałem tylko do 6 km, i ostatnich kilka km po płaskim.

Początek po skansenie ok, a na wyjeździe ze skansenu przypomniałem sobie o gumie zawiniętej w kawałek papierowego ręcznika do rąk w kieszonce. Z trudem namacałem i udało się wyjąć, z trudem rozwinąłem rozdzierając mały świstek i zażywam, papierek puszczając między palcami. No i nadjeżdża wielki bulwers, pan jebany czyścioszek co to wyzywa od świń, każe mu spadać a ten jebaniec spycha mnie z trasy, no nieprawdopodobne... ostatecznie odjechał, a ze zdumienia nawet go nie zapamiętałem.
Pierwszy podjazd ok, ale oczywiście tworzy się korek, a w takim tłoku oznacza to spacerek nawet pod małe wzniesienie. Mimo to i tak sporo udaje mi się podjechac, w jednym miejscu odpychając się od drzew jak małpa (a nie świnia) ku uciesze turystów :D
Zbliża się pierwszy szczyt a mi kończą się argumenty na dalszą jazdę na 6 km, siadam na kamieniu, mijają kolejni spacerowicze, Olka i inne dziewczyny. Gdy trochę odsapłem to ruszam (przełożenie 1/1) kolejne wzniesienie w najbardziej widokowym miejscu i znowu spacer, rozjazd Hobby/Mega więc pora na stromy zjazd. Tu akurat jedzie mi się kapitalnie, mało hamowania sporo frajdy, mijam tych którzy odpuścili zjazd, lub ciągle blokowali koło i dojeżdżam do dziewczyn.
Wyjazd na asfalt i mijam kilka osób, a tu nagle bufet? no ja jebie... miało nie być byfetów:/ mocno zwalniam, oglądam, banany, kubki z wodą, no i co teraz? a wezmę kawałek banana i jazda, dopiero wtedy biorę pierwszy łyk z bidonu.
Trasę pamiętam dobrze, więc odpoczywam asfaltem bo teraz podjazd wąwozem...

... nawet to idzie. Dalej kolejne stromizny, ogólnie męka, robi się sporo błota, jakiś gościu urwał łańcuch więc pomagam mu z kuciem.
Dalszej jazdy nie ma co opisywać, bo to jakiś totalny żal, a kręcąc odczuwam kolana, które się blokowały zamiast obracać, zjazd asfaltem - wielka frajda,  tylko że teraz największe podejście na 20-tym km. Jakiś typ urwał przerzutke, sugeruje skrócenie łańcucha, ale nie chce, więc powoli idziemy. Gubię towarzyszy, ale po chwili kładę się na łące. Pocieszają, ale argumentuję potrzebę poleżenia w pełnym słońcu.
Gdy już se poleżałem kilka minut, to powoli idę, kończy się woda w bidonie, no a kurwa skąd mam wiedzieć czy będzie jakiś bufet?? :/
No i litanina przekłeństw mija się z ogromnym żalem żem wystartował, zmarnowana kasa, łańcuch brudny i taka męka.
Gdy zbliżam się do szczytu (do szczytu jeszcze było daleko) leży ktoś zwinięty, no to ja w lekką panike, dre się ze 100m - EEE NIE LEŻYMY, na szczęście się podniósł. Zadeklarowałem się że jeśli nie wstanie to siadam z nim, gdy trochę pogadaliśmy i okazało się że jest w sumie ok to powoli ruszamy. Szybko go gubię i nawet w miarę podjeżdżam.
Teraz trudne zjazdy singlami, gdy błoto to przeklinam na cały las, po każdym postoju z trudem utrzymuje równowagę i nie mogę ruszyć.
Za kolejnym szczytem zjazd do asfaltu a tam bufet... ufff, pytam czy będzie jeszcze jakiś, a oni że nie bo blisko do mety, no koło 28km to było więc ok.
Sam sobie nalewam, zjadam sporo ciastek i owoca, od strony asfaltu dojeżdża Łukach z Giga, mówię mu że nie widziałem nikogo przed nim i tak jedziemy trudny podjazd, z kilometr jechałem z nim, ale na szczycie pojechał ostro a ja się ledwo wtaczałem.
Teraz nareszcie trochę po prostym, zaraz podjazdy i mijają kolejni zawodnicy z GIGA.
Pora na najtrudniejszą technicznie sekcje po kamieniach i korzeniach - szok, a cały niebieski szlak Strzyżowskiego maratonu wysiada, mimo że jechałem to 2 lata temu i rok temu z TMX-em to przebieg trasy przeraża.
Teraz trasa DH, wypas, słabsza niż ostatnio odkryta w Szklarach, nagle jakiś gościu siedzi i ostrzega że uskok, stromo czy coś takiego mówi, pytam się - to teraz? On że tak, spoko zjeżdżam, a po 5 m dopiero była ściana, ledwo wyhamowuje i zbiegam xD
Zjazd do asfaltu i - bufet !!:D:D:D 30sty któryś km.
Pytają się woda czy coś tam, ja zgłupiały, zastanawiam się co oni ode mnie chcą xD skupiam wzrok na bananach, ale coś na nic nie mam ochoty, gdy już ich mijam to wyjmuje bidon, wstrząsam, uznaje że coś tam jeszcze jest mniejsze pół no i przyśpieszam, myśląc że przecież mogłem wziąć ten cholerny kubek zimnej wody. Fajny kawałek asfaltu, gdzie nareszcie mogę się odprężyć i przewietrzyć= 40 km/h po prostej.
Dalej już chyba wzdłuż Sanu, asfalt, łąka, schodki, skansen, asfalt, wzdłuż Sanu, asfalt, spora prędkosc, fajnie się jedzie no i meta jakoś tak jakby bez zmęczenia... ehh:/


Kategoria Starty



Komentarze
Tobol23
| 19:58 poniedziałek, 25 sierpnia 2014 | linkuj Michał jak jeździmy to nie śmiecimy, nie ważne czy mały czy duży, śmieć to śmieć. Poza tym liczę, że kiedyś napiszesz jakąś pozytywną relację z zawodów. Czyżby te wszystkie treningi i bazy poszły w las?
Komentowanie jest wyłączone.