Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Mic z miasteczka . Mam przejechane 79995.50 kilometrów w tym 12123.60 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.40 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 475715 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Mic.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 69.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 14.28km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 2453m
  • Sprzęt Unibike Evolution
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

CK Wierchomla Edycja 9 GIGA

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 18.08.2013 | Komentarze 0

Miejsce: 25/30 GM2 12/14 Nr: 73 Michał Moskwa reBike Impulse Team | reBike.pl
GOpen Czas: 05:14:14.862 Strata: 01:34:05.533 Punkty: 420.3477

Położyłem się spać o 21, bo pobudka o 4:30 ale czekała mnie jedna z gorszych nocy w życiu. Ciągle odliczałem każde pół godziny w których nie udało mi się zasnąć i ile mi jeszcze zostało snu. 4 godziny przewracania się z boku na bok, to zimno to gorąco, 2 razy siku, no porażka. O północy chciało mi się płakać, byłem już zrezygnowany i pewny że kolejny start będzie nieudany. Najgorzej było ok 1 gdy zgłodniałem, ciągłe ssanie i lekki ból brzucha, jednak przeczekałem jeszcze pół godziny i udało mi się zasnąć. Rano ciężko wstać, ale humor nawet dopisuje i ogólnie chyba nie jest źle.
Na starcie próbne sprinty ale marnie to idzie i nogi zaraz puchną. Rezygnuję z rozgrzewki na rzecz masażu i rozciągania.
Na starcie staję na samym końcu i początek podjazdu jako tako z mijaniem kilku osób... ale tak było tylko z kilometr. Kolejne 7 to potworny ból nóg. Stawy jakby zastane, ścięgna z każdym obrotem powodują ogromny ból, nogi puchną, ale luźna rozmowa z równie ujepierbdzielonym Przemkiem nieco dodaje otuchy.

Szczyt i wyciągi narciarskie również słabo, jednak mijam Pawła i bardzo powoli wspinam się na kolejne małe górki na szczycie.

Pierwszy zjazd potwornie trudny, dosyć ryzykuję, ustawiam przełożenie na 2/6 by móc dokręcić, gdy będzie okazja, ale ostatecznie wykorzystuję je jedynie do rozpędzania po wyhamowaniach przed kolejnymi dołami... nagle słychać trzask... i pierwsza myśl to rozjzebźienie tylnej obręczy, spojrzenie na prędkości, kółko się kręci, szprychy nie wbijają w nogę... ale łańcuch lata swobodnie na jakiś metr ode mnie, aż w końcu stacza się z korby... staję i wracam po łańcuch. Nadjeżdżają zawodnicy, z łańcuchem w ręku ledwo się mijam z niezdecydowanym kolesiem, przejeżdżają kolejni i Paweł a ja zabieram się za składanie upierdzieloego piachem łańcucha i zakładam nową spinkę. 2, może 4 minuty i jadę, jednak napęd chrzęści, staje i co- przerzutka złamana? na szczęście tylko łańcuch nie zaszedł pod przerzutkę a przesuwał się po jej ramieniu. Poprawka i na luzie zjeżdżam... do technicznego zjazdu. Do teeeeeeechnicznego i baaaardzo długiego zjazdu. Ależ zabawa była przednia, kierownica w górę i w dół jak na jakimś filmiku z Włoszczowską, wiele dołów uskoków i bali odprowadzających wodę. Kilka wielkich kamieni korzenie, no i strome zjazdy małymi wąwozami... toż to było piękne:) wkrótce sztywnieje 4-ty i 5-ty palec obu dłoni, nogi również zaczynają odczuwać ten kolosalny zjazd, wypad na asfalt i ledwo 20km/h ciągle lekko wznosząc.

Tam Paweł ma kapcia, dalej w teren i oczywiście ciągle lekko pod górę, tak przez 10km. Co chwilę mijali mnie lepsi zawodnicy... ktoś popierdzielił trasę- 50% ja 50% oni. Przed oczami pojawia mi się wizja DNF-u a to by znaczyło, że nie ukończę 6-ciu edycji potrzebnych do generalki:/ Zacisnąłem zęby i co rusz czepiałem się w tunel któregoś ze sportowca. Bufet który miał być na 26 km ja mam na 19... więc jakoś jakimś cudem ściąłem trasę. No to huj, bawmy się. Teraz ciężko przez las z wieloma wzniosami terenu na szczyt Czubakowska 1080 m npm i Jawor 1027m. Zjazd do mety - aaale, to trzeba przeżyć. Zjeżdżam na asfalt w Wierchomli Małej i widząc podjazd na 2 pętle, postanawiam nasmarować łańcuch i pożyczam od gościa z Krynicy spinkę, na wypadek gdyby znów coś się stało z łańcuchem. Dalej punkt z wodą, więc kubek wody do bidonu z 1/3 izo i po kubku wody na nogi. Mozolnie i równo na młynku, po jakichś 2 km staje i postanawiam się kawałek przejść by rozluźnić nogi, mija jakiś gość, jadę dalej i jakiś starszy typek mówi- cześć kolego i że jak dziś ciężko i jak to mu fatalnie idzie, chwilę razem trzymam mu kroku ale odjeżdża mi. Ostatnie wzniesienie i postanawiam podprowadzić. Dalej bufet na którym sporo jem i oblewają mi nogi. Znów między wyciągami, jednym z nich downhillowcy z przewieszonymi rowerami, akurat wysiadają, więc ja się spinam i przygazowywuję, a oni z zaciekawieniem obserwują, cóż to za rowerowa impreza, ciekawe czy po prostu zjeżdżają stokami czy też mają jakiś specjalny tor wzdłuż wyciągu. Wzniesienie na szczycie to już powolny spacerek, szkoda go biadolić na młynku. Teraz znów ten kolosalny zjaaaazd. Tym razem nieco ostrożniej a i tak znów sprawia masę frajdy. Niby walka z rowerem, trudnym podłożem, a to tak niesamowite uczucie, kontrolowanie, przenoszenie ciężaru, lekkie dropy ze skał, heh... wykrzykniki, ja widzę jedynie kamory, a za nimi spora stromizna- ja bez oporów najazd między nie, przód w górę i gładko w dół- ależ adrenalina i ależ zmęczenie. Co kawałek jacyś piechurzy, biją brawo, zagrzewają do szybszej jazdy a ja czuję się wspaniale- choć potwornie zmęczony, tak do końca zjazdu na stojąco czerpiąc maksymalną radość z pokonania tego odcinka. Wypad na asfalt i tam poniżej 20km/h, ktoś mija, zaczyna się teren i widzę za sobą Panią Krysię... heh, normalnie byłbym wniebowzięty, ale zależało mi by z nią wygrać. Co kawałek droga przez las lekko zakręca przez co długo jej nie widzę. Aż tu nagle jakiś cholerny samochód z bagażnikami rowerowymi z naprzeciwka, wzbija tumany kurzu, będąc 150m przede mną wyjeżdżam na środek, po chwili baba w aucie w lewo, ja w prawo by jej zajechać drogę, jeszcze 2 takie manewry i nieco przystaje, mijam ją a ona przez szybę że przeprasza bo nie wiedziała z której strony. Pojebana no, masa kurzu, a ta se jedzie po jakiegoś zawodnika kurząc innych. Jest mostek, przyjemny chłodek od strumienie więc robię przerwę na rozprost. Ruszam i już mnie dochodzi P. Krysia, chwilę razem, śmiejemy, wspieramy, wrzucam na blat i zostawiam ją, jakieś strominzy i ona mnie już dojeżdża i ostatecznie wyprzedza. Na pomiarze czasu już ze 100m przede mną, na bufecie jeszcze się spotykamy, ja tankuje a ona znika w lesie. Teraz strasznie dłuży mi się podjazd lasem i z utęsknieniem wypatruję zjazdu 2 pętli giga do mety. Ciągle bałem się że przegapię zjazd i zrobią niepotrzebnie dużą pętlę. Po wyjechaniu na Czubakowską, jeszcze 2 zjazdy kamykami i w końcu jest. Za zjazdem jeszcze mały podjazd i teraz już kilka km z góry świetną szutrówką. Jazda ciągle ok 40km/h a dochodziłem nawet do 50tki. Przyjemny zjazd bezpośrednią graniczący z pięknym kamienistym i pełnym uskoków strumieniem, ahh- toż to było chyba najpiękniejsza jazda w moim życiu- aż szkoda by było nie dokręcać. Na metę asfaltem już ostatnim tchnieniem czując zbliżające się skurcze, przejeżdżam przez metę, staję i łapie leki skurcz w dwugłowy, uff:)

CYKLOKARPATY - TUTAJ PRZEKONASZ SIĘ CZYM JEST PRAWDZIWE KOLARSTWO GÓRSKIE
no i przekonałem się:) dzięki Prucek


Kategoria Starty



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.